- Dzień dobry! – Zdyszana
blondynka wpadła do niewielkiej recepcji prywatnej kliniki stomatologicznej.
Przepraszającym wzrokiem obrzuciła czekających w poczekalni pacjentów, poczym
pognała do swojego gabinetu. Zrzuciła płaszczyk, otarła mokre od ciepłych
kropel sierpniowego deszczu czoło i wróciła we wcześniejsze miejsce, gdzie
czekała na nią już pani Kwiatkowska. – Agatko, przyniesiesz mi herbatkę do
pokoju? – zapytała siedzącą za biurkiem recepcjonistkę, która po godzinach była
jej najlepszą przyjaciółką. Brunetka skinęła z uśmiechem głową i zabrała się za
przygotowywanie naparu. – Pani Kwiatkowska, bardzo proszę przejść do gabinetu.
Przebiorę się i już do pani przychodzę.
Pulchna kobieta udała się w dobrze
znane jej miejsce, a Adrianna, młoda dentystka, weszła do niewielkiego
pomieszczenia roboczego, gdzie znalazła swój kitel.
- Co za pogoda! – powiedziała Ada.
– Wiatr, deszcz, korki! Nie idzie przejechać przez centrum.
- Dobrze, że mieszkam niedaleko.
Nie zniosłabym tych podróży zatłoczonym, rzępolącym autobusem wśród śpieszących
się ludzi.
- Na szczęście Bartek pozwala mi
korzystać ze swojego samochodu, ale znalezienie tutaj miejsca parkingowego
graniczy z cudem. Coś niedobrego dzieje się z tym Bełchatowem. Kiedyś było
inaczej.
- Bo kiedyś nie zwracałaś uwagi na
coś tak przyziemnego jak parking.
- Racja. – Adrianna wzięła od
przyjaciółki żółto-czarny kubek z herbatą i poszła do gabinetu, w którym
czekała na nią już pierwsza pacjentka.
Dziewczyny pracowały w niewielkiej
prywatnej klinice należącej do pana Wiśniewskiego. Ada bardzo lubiła tą pracę.
Była ledwo po studiach, a już mogła się pochwalić tak dobrą posadą. Była z tego
powodu niezwykle zadowolona. Jedynym minusem tego wszystkiego było usytuowanie
gabinetu. Z Osiedla Słonecznego, na którym mieszkała wraz ze swoim wieloletnim
partnerem – Bartoszem Kurkiem, do kliniki był kawał drogi, który zazwyczaj
pokonywała samochodem w pół godziny. Jednak w dnie takie jak dziś – deszczowe,
zimne i szaro-bure, trwało to znacznie dłużej.
- Byłam wczoraj w tym nowo
otwartym sklepie na Grocholicach – powiedziała Agata podczas przerwy obiadowej.
– Kupiłam sobie nową bluzkę. Musimy tam koniecznie pójść po wypłacie. Widziałam
mnóstwo fajnych ciuchów.
- Ostatnio nie jestem w nastoju na
latanie po sklepach – odpowiedziała smutno Ada, zakładając włosy za ucho.
- Coś się stało?
- Nie układa mi się z Bartkiem.
Myślałam, że jak pojedzie na te Igrzyska do Londynu, to trochę ochłoniemy,
złapiemy dystans i zdążymy się za sobą stęsknić. Tęskniłam jak wariatka, ale on
wrócił, a nadal jest tak samo.
- Nie wiedziałam, że jest aż tak
źle. Zati o niczym mi nie mówił.
- Wiesz jaki jest Bartek, nie
zwierza się z problemów… Ciągle się kłócimy. O drobiazgi, totalne głupoty. Nie
mam już siły. Dzisiaj rano znów było to samo… Sto razy prosiłam go, aby przed
wyjściem zaścielił łóżko i wyniósł śmieci. I co? Oczywiście musiał zrobić sto
innych, niepotrzebnych rzeczy! Nienawidzę bałaganu, on dobrze o tym wie, a robi
wszystko, aby mnie zdenerwować.
- Dalibyście spokój. Nie macie się
o co kłócić? Jesteście taką ładną parą. Szkoda czasu na sprzeczki.
- Wiem, ale to nie moja wina. Nie
wiem, dlaczego tak się popsuło.
- Gdzieś musi leżeć źródło waszych
nieporozumień – powiedziała Agata, upijając z kubka z logiem siatkarskiego
klubu Skra Bełchatów, kawę. – Porozmawiajcie szczerze i wszystko sobie
wyjaśnijcie. Weźcie przykład ze mnie i Pawełka. Jesteśmy zupełnymi
przeciwnościami, ale zawsze potrafimy się dogadać, bo się kochamy.
- My też się kochamy, ale
ostatnimi czasy coś zgrzyta. Skoro rozłąka nam nie pomogła, to ja już nie wiem,
co pomoże. Doradź mi coś.
- Pogadaj z nim. A jak to nie
pomoże, to poproszę Zatiego, aby porozmawiał z Kurasiem. Paweł ma na niego
zbawienny wpływ.
- Oby, Agatko. Oby… Dobra lecę do
pracy – powiedziała Ada, dopijając resztki zimnej już kawy. – Dwie godziny i po
robocie. Robisz coś popołudniu?
- W zasadzie nie.
- To może jednak wyskoczymy na te
Grocholice do tego sklepu?
- Pewnie!
- To jesteśmy umówione. Idę –
powiedziała z uśmiechem i udała się do gabinetu, do którego zaprosiła kolejnego
pacjenta.
Reszta dnia minęła Adzie
przyjemniej niż poranek. Zapomniała o kłótni z ukochanym chłopakiem. Między
przyjmowaniem kolejnych pacjentów nawet za nim zatęskniła. Za nim, za jego
czułymi pocałunkami, pełnymi miłości spojrzeniami i delikatnym dotykiem, którym
raczył ją każdego dnia. Nie mogła się doczekać wieczornego spotkania.
Postanowiła przygotować dla niego kolację i zjeść ją przy świetle romantycznych
świec i ulubionym filmie.
Tak to już właśnie z nimi było.
Kłócili się często i zażarcie, ale kiedy uzmysławiali sobie, że do niczego to
nie prowadzi, tęsknili do siebie jak wariaci. Byli wyjątkowo dobrana parą i
każdy im to powtarzał. Poznali się cztery lata temu, kiedy Bartosz przenosił
się do bełchatowskiego klubu z Zaksy Kędzierzyna Koźle. Ojciec Adrianny – były
siatkarz miejscowego klubu, a obecnie jeden z jego zarządców – przedstawił ich
sobie, nie mając pojęcia jak daleko zajdzie ta znajomość.
Zmęczony treningiem Bartosz wszedł
do niewielkiego, dwupokojowego mieszkania na nowo wybudowanym Osiedlu
Słonecznym. Od progu poczuł unoszącą się w powietrzu woń pieczonego steku oraz
delikatną nutkę kwiatowych kobiecych perfum, należących do jego ukochanej
Jagódki. Rzucił swoją czarną, treningową torbę w przedpokoju i pomaszerował do
kuchni, skąd dochodził do niego wspomniany zapach oraz ciche nucenie radiowych
przebojów.
- Ale tu pięknie pachnie –
powiedział, obejmując ją w pasie i czule całując po szyi.
- Już jesteś? Myślałam, że
będziesz później.
- Winiar mnie podrzucił. A co ci
się wzięło na gotowanie?
- Chciałam zrobić ci przyjemność –
odparła, zarzucając mu ręce na kark. – Źle się czułam po naszej porannej
kłótni. Chciałam abyśmy przyjemnie spędzili wieczór.
- Dobrze, bo jestem głodny jak
wilk. Zjadłbym konia z kopytami – zaśmiał się, dając jej buziaka. – Pójdę wziąć
szybki prysznic, przebiorę się i zaraz do ciebie przychodzę, ok?
- Czekam – odparła z uśmiechem i
wypuściła go z ramion.
Była wdzięczna losowi, że Bartosz
jest taki wielkoduszny. Nie gniewał się długo, mimo uszu puszczał jej kąśliwe
komentarze i nie dąsał się za wypowiedziane w gniewie wredne słowa. A nie
przebierała w nich, kiedy była naprawdę zdenerwowana. Potrafiła dopiec. Sama
siebie w myślach karciła za te złośliwości. Ona nie potrafiłaby tak szybko
zapomnieć i wybaczyć. Jednak trafił jej się prawdziwy anioł stąpający po Ziemi.
- Zati mi dzisiaj powiedział, że
szykuje niespodziankę dla Agaty – powiedział Bartosz, siadając na kanapie z
talerzem w ręku. Tuż obok przysiadła Adrianna z podobnym zestawem kolacyjnym. Z
zaciekawieniem słuchała, co też Paweł przygotował dla jej przyjaciółki. – Co
prawda do świąt jeszcze daleko, ale wymyślił, że w grudniu zabierze ją do
Maroka. Ponoć o tym marzy.
- Naprawdę? Agata jest
zafascynowana Marokiem. To jej wielkie marzenie! – powiedziała podekscytowana.
Cieszyła się szczęściem nieświadomej niczego przyjaciółki. – Paweł z dnia na
dzień coraz bardziej mnie zaskakuje. Nie wiedziałam, że jest takim romantykiem.
- Ja też nie – zaśmiał się. – Może
i my wybierzemy się na jakąś wycieczkę. Jaki kierunek byś obrała? – zapytał,
spoglądając na swoją ukochaną Jagódkę. Zapadła chwilowa cisza. Skrzeczące
iskierki w oczach Adrianny mówiły tylko jedno.
- Hiszpania! – powiedzieli
równocześnie i wybuchli zaraźliwym śmiechem.
- Musimy o tym pomyśleć – rzekł
Bartosz, zjadając ostatki kęs steku i włączając telewizor.
- Coś ci pokażę. – Ada wstał z
kanapy i poszła do sypialni. Przyniosła z niej niewielką czarną torebkę z logo
markowego projektanta oraz czerwoną bluzkę. – Podobają ci się? – powiedziała,
przykładając do ciała nowe ubranie.
- Po co ci to? Przecież masz już
taką bluzkę.
- Mam inną. Podobną, ale tamta nie
ma takiego dekoltu i tych aplikacji.
- Ada, ona jest identyczna.
- Nie jest, Bartek. Przypatrz się.
- Nie masz na co wydawać pieniędzy?
Ojciec ci nie mówił, że w klubie nie idzie najlepiej? Prawdopodobnie nie
dostanę całej wypłaty na czas, będziemy musieli zacisnąć pasa, a ty wydajesz
kasę na kolejne szmaty.
- Nie przesadzaj. Ja też nieźle
zarabiam – powiedziała, chwytając na nową torebkę i prezentując ją partnerowi.
– A to? Podoba ci się?
- Nie no, poważnie?! Czy ty wiesz
ile kosztują te torebki?!
- Tak, ale…
- Wiesz, i tak po prostu wyrzucasz
trzysta złotych w błoto? Tyle tego badziewia masz, że nie starcza miejsca w
szafie. Nie sądziłem, że jesteś taką pustką lalunią, jak te wszystkie dziewuchy
sportowców.
- Bartek, hamuj się i daj mi dojść
do słowa.
- Nie mam ochoty tego słuchać –
powiedział, wstając i kierując się do przedpokoju. Ubrał buty oraz kurtkę, i
nie zważając na próbującą mu coś wytłumaczyć Adriannę, wyszedł z domu,
trzaskając drzwiami. Nie mógł uwierzyć, że Ada zachowuje się tak
nieodpowiedzialnie i znając problemy klubu, szasta pieniędzmi na prawo i lewo.
Wsiadł do swojego białego
Volkswagena i ruszył w kierunku mieszkania przyjaciela – Pawła Zatorskiego.
Pozostawił Jagodę samą i
zdezorientowaną. Dziewczyna była w takim szoku, że nie mogła się ruszyć. Stała
osierocona w przedpokoju, trzymając w dłoni nieszczęsny przedmiot ich kolejnej
kłótni i szepnęła sama do siebie:
- Ale to prezent urodzinowy dla
twojej mamy…
Odwróciła się na pięcie i
poczłapała do łóżka, w którym się zaszyła na resztę nocy.
Bartek zawsze był raptusem, ale
jakby dał jej dojść do słowa to wiedziałby, że torebka była podróbką i
kosztowała niecałe pięćdziesiąt złotych…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz