19 lipca 2012

Jeden.

- Dzień dobry! – Zdyszana blondynka wpadła do niewielkiej recepcji prywatnej kliniki stomatologicznej. Przepraszającym wzrokiem obrzuciła czekających w poczekalni pacjentów, poczym pognała do swojego gabinetu. Zrzuciła płaszczyk, otarła mokre od ciepłych kropel sierpniowego deszczu czoło i wróciła we wcześniejsze miejsce, gdzie czekała na nią już pani Kwiatkowska. – Agatko, przyniesiesz mi herbatkę do pokoju? – zapytała siedzącą za biurkiem recepcjonistkę, która po godzinach była jej najlepszą przyjaciółką. Brunetka skinęła z uśmiechem głową i zabrała się za przygotowywanie naparu. – Pani Kwiatkowska, bardzo proszę przejść do gabinetu. Przebiorę się i już do pani przychodzę.
Pulchna kobieta udała się w dobrze znane jej miejsce, a Adrianna, młoda dentystka, weszła do niewielkiego pomieszczenia roboczego, gdzie znalazła swój kitel.
- Co za pogoda! – powiedziała Ada. – Wiatr, deszcz, korki! Nie idzie przejechać przez centrum.
- Dobrze, że mieszkam niedaleko. Nie zniosłabym tych podróży zatłoczonym, rzępolącym autobusem wśród śpieszących się ludzi.
- Na szczęście Bartek pozwala mi korzystać ze swojego samochodu, ale znalezienie tutaj miejsca parkingowego graniczy z cudem. Coś niedobrego dzieje się z tym Bełchatowem. Kiedyś było inaczej.
- Bo kiedyś nie zwracałaś uwagi na coś tak przyziemnego jak parking.
- Racja. – Adrianna wzięła od przyjaciółki żółto-czarny kubek z herbatą i poszła do gabinetu, w którym czekała na nią już pierwsza pacjentka.
Dziewczyny pracowały w niewielkiej prywatnej klinice należącej do pana Wiśniewskiego. Ada bardzo lubiła tą pracę. Była ledwo po studiach, a już mogła się pochwalić tak dobrą posadą. Była z tego powodu niezwykle zadowolona. Jedynym minusem tego wszystkiego było usytuowanie gabinetu. Z Osiedla Słonecznego, na którym mieszkała wraz ze swoim wieloletnim partnerem – Bartoszem Kurkiem, do kliniki był kawał drogi, który zazwyczaj pokonywała samochodem w pół godziny. Jednak w dnie takie jak dziś – deszczowe, zimne i szaro-bure, trwało to znacznie dłużej.
- Byłam wczoraj w tym nowo otwartym sklepie na Grocholicach – powiedziała Agata podczas przerwy obiadowej. – Kupiłam sobie nową bluzkę. Musimy tam koniecznie pójść po wypłacie. Widziałam mnóstwo fajnych ciuchów.
- Ostatnio nie jestem w nastoju na latanie po sklepach – odpowiedziała smutno Ada, zakładając włosy za ucho.
- Coś się stało?
- Nie układa mi się z Bartkiem. Myślałam, że jak pojedzie na te Igrzyska do Londynu, to trochę ochłoniemy, złapiemy dystans i zdążymy się za sobą stęsknić. Tęskniłam jak wariatka, ale on wrócił, a nadal jest tak samo.
- Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Zati o niczym mi nie mówił.
- Wiesz jaki jest Bartek, nie zwierza się z problemów… Ciągle się kłócimy. O drobiazgi, totalne głupoty. Nie mam już siły. Dzisiaj rano znów było to samo… Sto razy prosiłam go, aby przed wyjściem zaścielił łóżko i wyniósł śmieci. I co? Oczywiście musiał zrobić sto innych, niepotrzebnych rzeczy! Nienawidzę bałaganu, on dobrze o tym wie, a robi wszystko, aby mnie zdenerwować.
- Dalibyście spokój. Nie macie się o co kłócić? Jesteście taką ładną parą. Szkoda czasu na sprzeczki.
- Wiem, ale to nie moja wina. Nie wiem, dlaczego tak się popsuło.
- Gdzieś musi leżeć źródło waszych nieporozumień – powiedziała Agata, upijając z kubka z logiem siatkarskiego klubu Skra Bełchatów, kawę. – Porozmawiajcie szczerze i wszystko sobie wyjaśnijcie. Weźcie przykład ze mnie i Pawełka. Jesteśmy zupełnymi przeciwnościami, ale zawsze potrafimy się dogadać, bo się kochamy.
- My też się kochamy, ale ostatnimi czasy coś zgrzyta. Skoro rozłąka nam nie pomogła, to ja już nie wiem, co pomoże. Doradź mi coś.
- Pogadaj z nim. A jak to nie pomoże, to poproszę Zatiego, aby porozmawiał z Kurasiem. Paweł ma na niego zbawienny wpływ.
- Oby, Agatko. Oby… Dobra lecę do pracy – powiedziała Ada, dopijając resztki zimnej już kawy. – Dwie godziny i po robocie. Robisz coś popołudniu?
- W zasadzie nie.
- To może jednak wyskoczymy na te Grocholice do tego sklepu?
- Pewnie!
- To jesteśmy umówione. Idę – powiedziała z uśmiechem i udała się do gabinetu, do którego zaprosiła kolejnego pacjenta.
Reszta dnia minęła Adzie przyjemniej niż poranek. Zapomniała o kłótni z ukochanym chłopakiem. Między przyjmowaniem kolejnych pacjentów nawet za nim zatęskniła. Za nim, za jego czułymi pocałunkami, pełnymi miłości spojrzeniami i delikatnym dotykiem, którym raczył ją każdego dnia. Nie mogła się doczekać wieczornego spotkania. Postanowiła przygotować dla niego kolację i zjeść ją przy świetle romantycznych świec i ulubionym filmie.
Tak to już właśnie z nimi było. Kłócili się często i zażarcie, ale kiedy uzmysławiali sobie, że do niczego to nie prowadzi, tęsknili do siebie jak wariaci. Byli wyjątkowo dobrana parą i każdy im to powtarzał. Poznali się cztery lata temu, kiedy Bartosz przenosił się do bełchatowskiego klubu z Zaksy Kędzierzyna Koźle. Ojciec Adrianny – były siatkarz miejscowego klubu, a obecnie jeden z jego zarządców – przedstawił ich sobie, nie mając pojęcia jak daleko zajdzie ta znajomość.

Zmęczony treningiem Bartosz wszedł do niewielkiego, dwupokojowego mieszkania na nowo wybudowanym Osiedlu Słonecznym. Od progu poczuł unoszącą się w powietrzu woń pieczonego steku oraz delikatną nutkę kwiatowych kobiecych perfum, należących do jego ukochanej Jagódki. Rzucił swoją czarną, treningową torbę w przedpokoju i pomaszerował do kuchni, skąd dochodził do niego wspomniany zapach oraz ciche nucenie radiowych przebojów.
- Ale tu pięknie pachnie – powiedział, obejmując ją w pasie i czule całując po szyi.
- Już jesteś? Myślałam, że będziesz później.
- Winiar mnie podrzucił. A co ci się wzięło na gotowanie?
- Chciałam zrobić ci przyjemność – odparła, zarzucając mu ręce na kark. – Źle się czułam po naszej porannej kłótni. Chciałam abyśmy przyjemnie spędzili wieczór.
- Dobrze, bo jestem głodny jak wilk. Zjadłbym konia z kopytami – zaśmiał się, dając jej buziaka. – Pójdę wziąć szybki prysznic, przebiorę się i zaraz do ciebie przychodzę, ok?
- Czekam – odparła z uśmiechem i wypuściła go z ramion.
Była wdzięczna losowi, że Bartosz jest taki wielkoduszny. Nie gniewał się długo, mimo uszu puszczał jej kąśliwe komentarze i nie dąsał się za wypowiedziane w gniewie wredne słowa. A nie przebierała w nich, kiedy była naprawdę zdenerwowana. Potrafiła dopiec. Sama siebie w myślach karciła za te złośliwości. Ona nie potrafiłaby tak szybko zapomnieć i wybaczyć. Jednak trafił jej się prawdziwy anioł stąpający po Ziemi.
- Zati mi dzisiaj powiedział, że szykuje niespodziankę dla Agaty – powiedział Bartosz, siadając na kanapie z talerzem w ręku. Tuż obok przysiadła Adrianna z podobnym zestawem kolacyjnym. Z zaciekawieniem słuchała, co też Paweł przygotował dla jej przyjaciółki. – Co prawda do świąt jeszcze daleko, ale wymyślił, że w grudniu zabierze ją do Maroka. Ponoć o tym marzy.
- Naprawdę? Agata jest zafascynowana Marokiem. To jej wielkie marzenie! – powiedziała podekscytowana. Cieszyła się szczęściem nieświadomej niczego przyjaciółki. – Paweł z dnia na dzień coraz bardziej mnie zaskakuje. Nie wiedziałam, że jest takim romantykiem.
- Ja też nie – zaśmiał się. – Może i my wybierzemy się na jakąś wycieczkę. Jaki kierunek byś obrała? – zapytał, spoglądając na swoją ukochaną Jagódkę. Zapadła chwilowa cisza. Skrzeczące iskierki w oczach Adrianny mówiły tylko jedno.
- Hiszpania! – powiedzieli równocześnie i wybuchli zaraźliwym śmiechem.
- Musimy o tym pomyśleć – rzekł Bartosz, zjadając ostatki kęs steku i włączając telewizor.
- Coś ci pokażę. – Ada wstał z kanapy i poszła do sypialni. Przyniosła z niej niewielką czarną torebkę z logo markowego projektanta oraz czerwoną bluzkę. – Podobają ci się? – powiedziała, przykładając do ciała nowe ubranie.
- Po co ci to? Przecież masz już taką bluzkę.
- Mam inną. Podobną, ale tamta nie ma takiego dekoltu i tych aplikacji.
- Ada, ona jest identyczna.
- Nie jest, Bartek. Przypatrz się.
- Nie masz na co wydawać pieniędzy? Ojciec ci nie mówił, że w klubie nie idzie najlepiej? Prawdopodobnie nie dostanę całej wypłaty na czas, będziemy musieli zacisnąć pasa, a ty wydajesz kasę na kolejne szmaty.
- Nie przesadzaj. Ja też nieźle zarabiam – powiedziała, chwytając na nową torebkę i prezentując ją partnerowi. – A to? Podoba ci się?
- Nie no, poważnie?! Czy ty wiesz ile kosztują te torebki?!
- Tak, ale…
- Wiesz, i tak po prostu wyrzucasz trzysta złotych w błoto? Tyle tego badziewia masz, że nie starcza miejsca w szafie. Nie sądziłem, że jesteś taką pustką lalunią, jak te wszystkie dziewuchy sportowców.
- Bartek, hamuj się i daj mi dojść do słowa.
- Nie mam ochoty tego słuchać – powiedział, wstając i kierując się do przedpokoju. Ubrał buty oraz kurtkę, i nie zważając na próbującą mu coś wytłumaczyć Adriannę, wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Nie mógł uwierzyć, że Ada zachowuje się tak nieodpowiedzialnie i znając problemy klubu, szasta pieniędzmi na prawo i lewo.
Wsiadł do swojego białego Volkswagena i ruszył w kierunku mieszkania przyjaciela – Pawła Zatorskiego.
Pozostawił Jagodę samą i zdezorientowaną. Dziewczyna była w takim szoku, że nie mogła się ruszyć. Stała osierocona w przedpokoju, trzymając w dłoni nieszczęsny przedmiot ich kolejnej kłótni i szepnęła sama do siebie:
- Ale to prezent urodzinowy dla twojej mamy…
Odwróciła się na pięcie i poczłapała do łóżka, w którym się zaszyła na resztę nocy.
Bartek zawsze był raptusem, ale jakby dał jej dojść do słowa to wiedziałby, że torebka była podróbką i kosztowała niecałe pięćdziesiąt złotych…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz